Spotkanie wigilijne, obowiązek czy przyjemność

http://bagienny.graphics  
     
Jak tylko wyleczę traumę związaną z "jajeczkiem" mentalnie zaczynam się przygotowywać do wigilii. Trenuję mięśnie twarzy w układzie "uśmiecham się do ciebie". Temperuję język, co bym wyglądała na dobrze wychowaną i mówiła na przykład "miło cię widzieć, świetnie się z tobą pracuję, życzę ci wszystkiego najlepszego" a nie "ty suko, spieprzyłaś robotę gubiąc wszystkie dokumenty z ostatnich dwóch lat, obyś się udławiła kiedy będziesz pracować pod biurkiem".

W oficjalnym komunikacie widnieje oksymoron "dobrowolne uczestnictwo w pracowniczej wigilii". Ci co uznali, że jest dobrowolna otrzymali na ewaluacji "nie integruje się z zespołem". A zatem wszyscy przybieżeli do konferencyjnego na to natchnione wydarzenie. Te gadki, przemowy i srututu. W zasadzie towarzystwo jest spoko, w końcu się z nimi pracuje. Ale zawsze znajdzie się jedna gnida, która potrafi zniweczyć mantrę "będę się dobrze bawić", samą tylko swoją obecnością.

Po prezentacjach i całuskach góra przyzwala na zbiorą konsumpcję zebranych darów na stole. Pierwszą subtelną nutą, która zwalała z nóg już od wejścia był zapach kompotu z suszu. Od razu pożałowałam, że mam czyste zatoki, bo wiedziałam, że za chwilę poczuję je... Śledzie. W każdej możliwej formie. W tym roku przeszli sami siebie. Elegancko zawinięty rolmops został osadzony na babeczce i przykryty dwoma płatkami migdału. I to by było na tyle w temacie słodkości. Na stole nie mogło zabraknąć tłustych pierogów z kapustą i grzybami, jaj ugotowanych na twardo okraszonych kawiorem, który pamięta wczesnego Gierka. Co silniejsi próbowali się przebić przez skórę karpia do mięsa. Gdzieś tam w rogu wśród dobroci dojrzałam porcelanową miskę. Jestem w domu - myślę sobie - sałatka warzywna. Przygotowana z łychą czekałam posłusznie w kolejce. Dochodzę, wzięłam zamach i zatopiłam łychę w kartoflance, w której przez przypadek znalazły się inne warzywa. Wyciągam łychę, a na niej pyszni się śledź. WTF?


- Check please!


Odwracam się w stronę innych biesiadników i widzę jak ze łzami przełykają śledzia. Po takiej zachęcie kompot z suszu znika momentalnie, byle tylko wypłukać sól z języka.

Zrezygnowana siadam do stołu z pustym talerzem. Po chwili dostałam kuksańca od kadrowej. Pod stołem podała mi pół precla i porozumiewawczo mrugnęła okiem. Ugryzłam precla i zaczęłam patrzeć na ołtarz czasu. W myślach obstawiałam pierwszego odważnego, który opuści wigilię.

Popularne posty z tego bloga

Domowe lody

Domowy chleb pszenny

Kurczak z warzywami