Jeszcze parę dni temu w kalendarzu królowała zima. Obecnie władzę przejęła wiosna. Jak na razie chyba tylko kalendarzowo. Chociaż po zimnym weekendzie dzisiejszego ranka zobaczyłam na zaokiennym termometrze +10, to może idzie ku dobremu. Temperatura trochę ratuje sytuacje, jednak gorzej jest z nastrojem. "Znawcy" nazywają to wiosennym przesileniem. Sama wiedza niewiele potrafi zdziałać, aby człowiek czuł się lepiej. Zatem trzeba znaleźć cudowny środek na uśmiech i zadowolenie. Wymyśliłam zatem, że co jak co, ale komedia to na pewno rozbawi mnie na dłuższy czas. Pobiegłam do kina na "Miłość, seks i terapia". W naiwności mej byłam przygotowana na salwy śmiechu, którego nie było, bo film... Po co on powstał? Może krytycy doszukają się jakiegoś drugiego dna. Ja odpuściłam. Niezrażona postawiłam ponownie na kino. Inny gatunek, inny kaliber. Sprawdzony scenarzysta obrazów SF (Dredd czy W stronę słońca) tym razem napisał Ex Machinę (trzy kropeczki
Stwierdziłam, że kilka dni urlopu nikomu krzywdy nie zrobi. A ja będę miała sposobność, aby się polenić. Wniosek urlopowy- check. Wszyscy święci go akceptują – check. Czas opierdzielania – on! Spanie do 11.00 ^^ Dzień się przez to skurczył, o kurczę, do rozmiaru XS . Spanie vel chrapanie jest jak narkotyk. Patrzysz księżyc, pstryk, patrzysz słońce, pstryk… Naćpana snem zmieniłam się w lenia z Brzechwy. Ale zaraz, zaraz co ja? Rybka w akwarium? Mam patrzeć jak się pojawia światełko i znika? No nie mam przeciw, by ktoś otwierał pokrywę i sypnął żarciem. Jednak, co za dużo… to człowiek niewyspany, mimo że, wyspany. Niewiele się zastanawiając, powrzucałam co bardziej przydatne rzeczy do torby, zabrałam rower i wy… wyjechałam. Spanie do 11.00 zostało, złych nawyków nie należy zmieniać. Dałam czadu. Zdobyłam nową kolekcję siniaków, w tym kilka unikatowych. Zjadłam kilogramy brudu, a na deser brałam prysznic. Było pięknie, było cudnie i wszystko co dobre swój koniec miewa.
Budzik brutalnie oznajmił, że minął weekend. Przez chwilę nie wiedziałam o co chodzi. I szczerze, nie za bardzo mnie to interesowało. Chciałam wtulić twarz w poduszkę. Jednak w końcu informacja została przetworzona i poszedł sygnał: koniec, weekend skończony, czas zapracować na następny. Ciekawe czy kolejny też mnie zadowoli tak jak miniony. A ten był piękny, słoneczny, ciepły. Grzechem nie do wybaczenia byłoby go zmarnować. Miałam wielką ochotę wyjść na rower. Po zastanowieniu doszłam do wniosku, że jeszcze nadrobię zimowy przestój i poszaleję na dwóch kółkach. Wybyłam na piesze szwędanie. Sami popatrzcie czy takie widoki można zignorować?