Było tak pięknie. Jakby to było chwilę temu. Leżałam sobie na trawce, motylek nade mną fruwał a ja miałam w ręku badylek. A tu bam! Minął weekend. Bam! Drugi! Czas zasuwa, gna, pędzi. Jakby go jakieś terminy ścigały. A przez to i ja gnam. Noc, budzik, kawka, praca, kawka, zakupy, dom, noc, budzik, kawka, praca... I wtem! Brzdęk. Weekend. Ale jak to? Bez budzika? Kawka nie potrzebna i nie trzeba do pracy? Organizm jest w szoku i miast leżeć do południa wstaje ogłupiały. "Jak to dzień bez budzika?" Zanim zdążę złapać weekendowy chill to już mnie cuci budzik w poniedziałek. A wystarczy zmienić na chwilę percepcję. Miast checklisty TODO trzymać w głowie, zapisać sobie na kartce czy wbić do telefonu. Na wszystko znajdzie się czas. Nigdzie nie trzeba pędzić. Mam tyle czasu ile potrzebuję. Poczuć ciepło słońca na twarzy, dostrzec kwiaty bzu i poczuć ich zapach. Zobaczyć przyrodę, która przeciąga się zielonością wśród tych smutnych murów